Wodospady Iguazú – Wrzesień 2019
Wizyta w tym miejscu oprócz Rio była jedynym pewnym punktem naszego wyjazdu. W celu zaoszczędzenia czasu zdecydowaliśmy się na lot samolotem, a nie przejazd autokarem. Dodatkowo nasz plan zakładał symboliczne postawienie nogi w Paragwaju, ale koniec końców zabrakło nam na to czasu.
Dużym dylematem okazała się kwestia wyboru odpowiedniej strony na zwiedzanie tego cudu natury. W internecie jest mnóstwo dyskusji na temat tego, która strona jest lepsza, brazylijska, czy argentyńska. My wybraliśmy argentyńską między innymi dlatego, że zależało nam aby przynajmniej symbolicznie postawić stopy w Argentynie. Wydaje mi się jednak, że wybór strony staje się zupełnie nie istotny kiedy staniemy oko w oko z majestatem wodospadów. To co zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Bilety na lot kupiłem już w Polsce. Wybraliśmy brazylijską linię lotniczą o przewrotnej nazwie „Latam„, ponieważ oferowała najtańsze bilety. Wbrew pozorom nie jest to jakiś podrzędny i tani przewoźnik, oprócz obu Ameryk obsługuje również trasy do Europy. Do miejscowości Foz do Iguaçu dostaniemy się również linią GOL i AZUL.
Informacja: W Rio są dwa lotniska – międzynarodowe i krajowe. Pamiętajcie aby zwrócić uwagę, z którego odlatuje wasz samolot do Foz. Pomimo, iż lot był krajowy to my lecieliśmy z międzynarodowego lotniska Rio Galeão (GIG). Czas przelotu wyniósł ok. 2h. Standard i jakość obsługi ocenił bym jako przyzwoity. Tak jak wspominałem we wpisie o Rio to pomimo braku opcji pierwszeństwa wejścia na pokład to i tak mogliśmy wejść bez kolejki. W Brazylii jest prawo, które w sposób uprzywilejowany traktuje podróżujących z dziećmi.Wskazówka: Tuż przed lądowaniem są obłędne widoki na słyną zaporę Itaipu, a w zasadzie to na zalew na rzece Parana – to z prawej strony samolotu. Po lewej możemy dostrzec unoszące się obłoki mgły nad wodospadami.Lotnisko jest malutkie i oddalone o 17 km od centrum. Dookoła nic nie ma oprócz lasu. Nie sprawdzałem jak kursuje komunikacja miejska ponieważ miałem zapewniony za darmo transport z naszego pensjonatu – Pousada Caroline. W drodze powrotnej zamówiłem z kolei Ubera. Lepiej nie jechać na lotnisko na głodnego, bo na miejscu jest tylko jedna mała knajpka z parszywym i drogim jedzeniem.
W internecie znajdziecie dużo opisów dotyczących przejazdu na stronę argentyńską, ale najlepsze, co możecie zrobić to już na miejscu zapytać się kogoś z recepcji jak wygląda ta sprawa.
Nam polecono pójść na najbliższy przystanek autobusowy (przy Av. das Cataratas) i czekać, aż będzie jechał autobus z napisem „Argentina”. Po 15 min czekania przyjechał autobus z tabliczką w kolorze flagi Argentyny. Dla pewności machałem jeszcze na niego ręką. Bilet dla naszej czwórki kosztował 24 $R (po 10 dla dorosłych i 4 dla Anieli).
Na granicy byliśmy po 5 min, a kontrolę graniczną przechodziliśmy tylko po stronie argentyńskiej. Nie było żadnych pytań tylko pieczątka i można było ruszać dalej. Nie sprawdziły się informacje wyczytane w internecie, że autobus nie będzie na nas czekał po stronie argentyńskiej – czekał na wszystkich pasażerów również w drodze powrotnej.
Po przekroczeniu granicy od razu można było zauważyć, że wszyscy piją osławioną yerbę mate. Każda napotkana osoba miała przy sobie różnej wielkości termos na wodę oraz charakterystyczny kubeczek do zaparzania. Nawet Panie, które wbijały nam pieczątki na granicy nie śpiesznie popijały mate:)
Po 30 min jazdy byliśmy już na dworcu głównym w Puerto Iguazu. Od granicy na dworzec jest całkiem blisko, ale autobus zatrzymywał się na każdym przystanku. Na miejscu jest kilku przewoźników, którzy oferują przejazdy pod bramę parku. Ceny wszędzie były podobne, a nam nie chciało się marnować czasu więc bez większego wybrzydzania kupiliśmy bilety w dwie strony za 380 AR$ (ok. 80 zł).
Pod bramy parku jechaliśmy 40 min. W między czasie do naszego autobusy weszli najprawdziwsi Indianie z plemienia Guarani. W ogóle było ich całkiem sporo w mieście. Część z nich była ubrana normalnie i tylko charakterystyczne rysy twarzy i fryzura zdradzały ich pochodzenia, a część wyglądała jak Indianie z obrazka:) Trasa do parku jest monotonna, bo dookoła mamy puszczę. Od czasu do czasu możemy zauważyć nietypowe jak dla nas znaki drogowe, które ostrzegają przed kajmanami, czy jaguarami.
Droga powrotna odbyła się w ten sam sposób, co przyjazd. Autobusy z parku na dworzec odchodzą chyba, co 30 min więc nie ma obawy, że się nie zdąży. Na granicy nikt już nie sprawdza paszportów i nie wbijają pieczątki po stronie brazylijskiej. Ponoć trzeba poprosić o to celnika, aby nie mieć problemów przy wylocie z Brazylii. Razem z nami jechał pewien Amerykanin, który o taką pieczątkę się upomniał, ale celnik wytłumaczył, że nie ma takiej potrzeby jeśli w parku spędziliśmy tylko jeden dzień. Gdybyśmy tam nocowali to taką pieczątkę musimy już mieć.
Jeśli zastanawiacie się, czy wymieniać reale na pesos to nie jest to konieczne. W autobusie i za wstęp do parku można płacić brazylijskimi realami.
Podstawowe pytanie to jak opisać cud natury? Nie wiem i nawet się tego nie podejmuję. Daleko mi do Orzeszkowej i jej opisów przyrody dlatego skupię się na kwestiach technicznych.
Zacznę od tego, że autobus, który nas przywozi zatrzymuje się przed samą bramą wejściową do parku dlatego od razu możemy stanąć w gigantycznej kolejce. Na całe szczęście nie trzeba spędzać w niej dużo czasu, bo zakup biletów idzie sprawnie. Ich koszt po stronie argentyńskiej jest porównywalny do strony brazylijskiej i wynosi: 800AR$ dla dorosłych, dzieci 200AR$, a maluchy do 6 roku życia w ogóle nie płacą! (https://iguazuargentina.com/en/index).
Od razu po wejściu znajdziemy niewielkie muzeum, którego zwiedzanie zajmie nam co najwyżej 15 min. Nie ma tam nic spektakularnego i jeśli chcemy od razu zobaczyć wodospady to możemy je spokojnie pominąć. Większość turystów udaje się w pierwszej kolejności na darmową ciuchcię, która dowozi ich do największej atrakcji „Gardzieli Diabła”. Kolejka jest za free, ale trzeba wcześniej pobrać specjalny bilet, na którym jest godzina naszego odjazdu. Kiedy tak jak my nie jesteście w szczycie sezonu i turystów jest relatywnie niewiele to czas oczekiwania wynosi ok 15 min.
My zrobiliśmy inaczej niż wszyscy i na samym początku wybraliśmy się na piechotę. Cały park jest dostosowany do osób poruszających się na wózkach z wózkami i z dziećmi. Przez większość czasu przemieszczamy się szlakiem pokrytym kostką, albo chodzimy po metalowych platformach. Wszystkie są na tyle szerokie, że nawet kiedy robiło się tłoczno wózek nie był problemem. Barierki też są odpowiednio wysokie aby dziecko nie miało nawet najmniejszej możliwości wypadnięcia. Co pewien czas zlokalizowane są miejsca przeznaczone na odpoczynek gdzie jest restauracja/bistro i toalety.
Poruszając się szlakami będziemy widzieć co jakiś czas ostrzeżenia o niebezpiecznych zwierzętach, które mieszkają w parku, i z którymi możemy stanąć oko w oko. Nie są to puste słowa ponieważ my na swojej drodze spotkaliśmy kajmana, małpy, pająki i osławione ostronosy. Te ostatnie spotkamy na pewno w miejscach gdzie są restaurację i na stacjach kolejki. Jest ich na tyle dużo i są na tyle uciążliwe, że w klatkach zamykani są ludzie aby mogli zjeść w spokoju!!! Trzeba pilnować dzieci aby nie podchodziły i nie głaskały tych zwierząt. Wyglądają niewinnie i sprawiają wrażenie oswojonych, ale sami byliśmy świadkami ich niebezpiecznego zachowania. Z drugiej strony mamy to czego chcieliśmy najbardziej, czyli dziką przyrodę. To co było niezwykłe oprócz samych wodospadów to właśnie możliwość podziwiania zwierząt w ich naturalnym środowisku. Duże wrażenie zrobiły na nas ptaki i piękne, różnorodne motyle. Niektóre z nich były wielkości ludzkiej ręki.
Ok, wróćmy jednak do spraw „technicznych”. W parku będzie duszno i wilgotnie więc weźmy spory zapas wody do picia. Ceny we wspomnianych knajpkach są wysokie, bo za zestaw: woda x 2 i lody x 3 (zwykłe lody na patyku) kosztował nas przeszło 40 zł. Własny prowiant to też dobra opcja. Starajmy się go jeść w miejscach do tego wyznaczonych, bo naprawdę w mgnieniu oka mogą pojawić się ostronosy i małpy, które będą natrętne.
Miejsc do sweet foci jest sporo, ale musimy uzbroić się w cierpliwość, bo do tych najlepszych tworzą się oczywiście kolejki. Pamiętajcie też o sprayu na moskity i ciuchach na przebranie w plecaku. Może się tak zdarzyć, że stojąc w pobliżu wodospadu mocniej zawieje i w sekundę będziemy przemoknięci. aha i nie kupujcie pamiątek w parku, bo zdrowo przepłacicie! Z parku wychodziliśmy po 17.
W Foz do Iguaçu byliśmy tylko przez weekend i od samego początku nie zakładaliśmy jego zwiedzania. Jest to miejsce turystyczne i przygraniczne więc sporo się dzieje. Moim zdaniem jest tu całkiem spokojnie i przyjemnie.
Cały wyjazd z Brazylii zostanie podsumowany osobnym postem.
Koszty:
– bilet z Rio: 587$ (2308 zł),
– noclegi: dwie noce w pensjonacie: 423 $R (369 zł),
– wstęp do parku: 800AR$ dla dorosłych, dzieci 200AR$, a maluchy do 6 roku życia w ogóle nie płacą,
– przejazd autobusem do Argentyny: 24 $R za całą naszą czwórkę,
– przejazd autobusem z dworca Puerto Iguazu do parku: 380 AR$ (ok. 80 zł) za całą naszą czwórkę.
Śniadanie mieliśmy zagwarantowane w naszym pensjonacie, a obiadokolacje jedliśmy w pobliskiej restauracji gdzie ceny nie odbiegały od tych w Polsce. Niedaleko naszego noclegu znajdował się także market gdzie kupowaliśmy napoje i przekąski (ceny również polskie).
Linie lotnicze „Latam” – https://www.latam.com/en_us/
Pousada Caroline – https://pousadacaroline.com/en/
Park Narodowy Iguazu – https://iguazuargentina.com/en/index
Zobacz również:
Galeria
Jeden komentarz
Mirek
wow, robi to wrażenie. Podziwiam, że odważyliście się z dziećmi. A komary/moskity były?