Teneryfa – 2017/2018
To nie przypadek, że po raz drugi wybraliśmy ten kierunek na nasze tygodniowe wakacje. Wyspa ma naprawdę dużo do zaoferowania, a po naszym pierwszym wyjeździe zostało jeszcze sporo miejsc do zobaczenia. Również i tym razem zdecydowaliśmy się na wyjazd z biurem podróży w formule all inclusive. Nie ma co demonizować i się przed tym wzbraniać, taka opcja jest wygodna, a w tym okresie wypadała też taniej niż wyjazd na własną rękę.
Hotel mieliśmy ten sam (Playa Real Resort w Costa Adeje), byliśmy mądrzejsi o doświadczenia z poprzedniego wyjazdu dlatego plan zwiedzania był starannie przemyślany i dopasowany również pod kątem najmniejszej córki, której był to pierwszy wyjazd za granicę (7 msc.).
Za pierwszym razem byliśmy pod koniec lutego, a drugi raz wypadał tuż przed długim weekendem majowym. Pogoda była jednak identyczna w obu przypadkach.
Postaram się w tym poście opisać nie tylko miejsca i atrakcje, które odwiedziliśmy, ale również co nieco o wynajmie samochodu, pogodzie i cenach na Teneryfie, bo są one godne odnotowania.
Miejsca, które zwiedzaliśmy:
- Los Gigantes
- Masca
- Icod de los Vinos (smocze drzewo)
- Garachico
- Loro Park
- Park narodowy del Teide
- Obserwatorium słoneczne
- Candelaria
- La Laguna
- Lasy Laurowe (Mirador Cruz del Carmen)
- Playa de Las Teresitas
- Piramidy w Güímar
Los Gigantes
W zasadzie każde z miejsc wymienionych powyżej nas nie rozczarowało. Nie byliśmy jakoś wybitnie „twórczy” i zwiedzaliśmy te miejsca, które były polecane w przewodnikach i na blogach.
Pierwsze cztery atrakcje bez żadnego pośpiechu można zobaczyć w ciągu jednego dnia. Pod warunkiem, że mamy samochód. Dodam, że nie korzystaliśmy ani z transportu lokalnego ani z wycieczek oferowanych przez hotel, które zawsze okazywały się mega drogie.
Do Los Gigantes, a w zasadzie do miejscowości Puerto de Santiago jedzie się autostradą z Costa Adeje ok. 30 min. My nie zjeżdżaliśmy do samej miejscowości tylko zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym gdzie jak na dłoni było widać słynne klify. Było sporo osób i musiałem zaparkować samochód wzdłuż drogi jakieś 200 m od samego punktu. Problemu nie było i mimo krętej ulicy nie było zakazów, ba nawet specjalne zatoczki do parkowania się znalazły.
Oprócz wspaniałych widoków nic innego tam nie znajdziemy więc ze spokojem wystarczy 10 – 15 min i można ruszać w dalszą drogę. Pod same klify można podpłynąć z zorganizowaną wycieczką, ale jakoś nie mieliśmy na to czasu i ochoty. Co do wejścia na sam klify to szlak jest, i z tego co pamiętam to do łatwych nie należy. Stwierdziliśmy zatem, że tym razem ze względu na dziewczynki odpuszczamy sobie tę przyjemność.
Masca
Do tej miejscowości droga jest już z goła inna. Mimo, iż z Los Gigantes jest to zaledwie 18 km to trasa ta wymaga jakiś tam umiejętności od kierowcy (szczególnie tych okazjonalnych). Nie dość, że jest ekstremalnie kręta to i wąska, a na dodatek lubią pojawiać się piesi, zwierzęta, a także grupki osób zjeżdżających na deskorolkach. Widoki przepiękne, a dojeżdżając miałem wrażenie, że jestem w Peru i zbliżam się do Machu Picchu. Droga może być trudna dla dorosłych jak i dla dzieci jeszcze z innego powodu: choroba lokomocyjna oraz zatykanie się uszu, bo w krótkim czasie „wspinamy się” i zjeżdżamy, a różnica terenu jest całkiem spora.
Sama miejscowość to malutka wioska z jedną drogą. Parkingów praktycznie brak i trzeba się ratować parkowaniem wzdłuż głównej drogi. Nam się to udało, ale jakieś 500 m za wioską i było trzeba drałować pod górę. „Zwiedzanie” Masci to z mojego punktu widzenia ok. 1 h spokojnego spaceru/postoju. Jej główną atrakcją jest malownicze położenie oraz dojazd.
Smocze drzewo (Icod de los Vinos)
Sprawdziło się to co wyczytałem o Teneryfie, że po stronie północno – zachodniej potrafi być zupełnie inna pogoda niż w części południowej – przede wszystkim bardziej wiało i było pochmurnie.
Smocze drzewo robi wrażanie, ale też na krótką chwilę. Znajduje się ono w parku, za wstęp, do którego trzeba dodatkowo zapłacić. Nie są to duże kwoty, ale tuż obok znajduje się kościół, a wokół niego tarasy, z których widać drzewo w całej okazałości.
Ważniejsze jednak od drzewa jest samo miasteczko. Nie dość, że urokliwe to znajduje się tam sporo ciekawych sklepów sprzedających wino ze smoczego drzewa, czy wino z lokalnych bananów. Oczywiście w każdym jest degustacja. Wspomniane sklepy sprzedają również inne lokalne wyroby jak dżemy, których też możemy popróbować. Jest to dobra opcja, bo nie dość, że dorośli są szczęśliwi to i dzieci happy.
Tuż obok kościoła jest inny park, którego nie da się przegapić. Znajdziemy w nim jakże ważny plac zabaw!
Garachico
Rzut kamieniem od Icod de los Vinos, ale moim zdaniem bardziej kameralna mieścina. Dawno temu została zniszczona przez wybuch Teide, a obecnie najważniejszą atrakcją są naturalne baseny stworzone przez spływającą do oceanu lawę.
My postanowiliśmy ją odwiedzić ze względów na mały przerywnik w drodze powrotnej do hotelu. Spacer zajął nam ok. 1 h. Bez problemu znajdziemy place zabaw. Polecam przespacerować się wzdłuż wybrzeża, o które z impetem rozbijają się falę. Warto zabrać coś cieplejszego, bo temperatura spadła poniżej 20 stopni i zrobiło się chłodno.
Loro Park
Czyli dosłownie park papug, a tak naprawdę zoo na wypasie z orkami, delfinami, gorylami no i oczywiście mnóstwem ptaków. Na wstępie zaznaczę, że oprócz klasycznego zoo jest to placówka naukowa gdzie również mamy możliwość obejrzenia „wycinka” ich działalności.
Jest to jedna z największych atrakcji wyspy i punkt obowiązkowy wszystkich rodziców z dziećmi. Gwarantowana zabawa dla wszystkich. My byliśmy tam za drugim razem i spędziliśmy cały dzień, a pod tym linkiem https://www.loroparque.com/index.php/en/ znajdziecie wszystko na temat parku. Ceny biletów: dorośli 38 euro, a dzieci 26 euro.
Chyba najbardziej oczekiwanym pokazem jest ten z orkami i delfinami. Zalecam w przypadku pierwszego nie siadać w pierwszych rzędach, bo będzie się mokrym i nie pomogą nawet rozdawane peleryny. Co do pokazu delfinów to my akurat usiedliśmy w pierwszym rzędzie i o dziwo nasza starsza córka została wybrana jako jedyna aby z panią treserką w łódce zrobić show! Na sam koniec przy piosence „Over the rainbow” dostała od delfina kwiatka.
Osobiście polecam goryle. Ich wybieg znajduje się niedaleko wejścia, a ja mógłbym się gapić godzinami chociaż zbyt aktywne to one nie były. Ciekawy był również wybieg lwów – bardzo fajnie zaaranżowany. No i papugarnia gdzie można było pochodzić na specjalnych kładkach wśród koron drzew. Przy „szlaku” były porozstawiane tacki z owocami, na których siedziały różnego gatunku papugi i były one dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Dojazd do parku jest dobrze oznaczony, ale prawdziwy tłok zaczyna się tuż przed, bo droga wąska i wszędzie parkują samochody. Na pewno nie dajcie się ponieść emocją i nie parkujcie tam gdzie są naganiacze. Lepiej podjechać pod główny parking i tam zobaczyć, czy nie ma wolnego miejsca albo zaparkować bezpłatnie wzdłuż ulicy w zatoczce. Wszyscy parkują wcześniej i są wielce zdziwieni, że jak dochodzą do wejścia to tyle tu wolnych miejsc.
Miejsce to zasługuje na oddzielny wpis. Jest to z pewnością ta atrakcja określana jako „must see”. Zarezerwujcie sobie cały, CAŁY dzień, bo warto, a jeśli macie możliwość to i dwa dni aby na spokojnie wszystko zobaczyć i nacieszyć się tym miejscem.
Nie chce się skupiać na opisie krajobrazu, bo daleko mi do Elizy Orzeszkowej, a w internetach jest pełno ujmujących zdjęć z tego miejsca.
My byliśmy tam podczas każdego wyjazdu i tak się złożyło, że za pierwszym jak i za drugim razem mieliśmy piękne słońce i znośną temperaturę w okolicach 15 stopni. Temperatura może co niektórych szokować, że taka niska, ale może warto przypomnieć, że sam szczyt ma ponad 3000 m n.p.m., a „główna” cześć parku jest na wysokości grubo ponad 2000 m n.p.m. Więc niech nie dziwi Was fakt, że na górnej stacji kolejki linowej może pojawić się śnieg (ja tak właśnie miałem).
Przemieszczanie się po parku jest bardzo łatwe i bezstresowe pod warunkiem, że ma się samochód. Infrastruktura pod tym kątem jest bardzo dobra, co chwila mamy jakiś punkt widokowy z odpowiednią ilością parkingów. Ani razu nie mieliśmy problemu z zaparkowaniem. Trochę gorzej było pod stacją kolejki linowej, ale i tam zaparkowaliśmy w wyznaczonym do tego miejscu.
Nie wiem jak wyglądają szlaki piesze więc wybaczcie, ale ten wątek pominę. Moja koleżanka wchodziła na sam szczyt i twierdziła, że było ok.
Słabo z mojej perspektywy wyglądała jednak sprawa restauracji/bufetu, czy czegokolwiek gdzie można było coś zjeść. W zasadzie to zajazdy, czy restauracje były zlokalizowane na obrzeżach parku, a ceny były zacne.
Duża część osób jako główną atrakcję parku traktuje wjazd kolejką linową (Teleférico del Teide). My za pierwszym razem również obraliśmy ją jako główny cel zwiedzania parku. Koniec końców wjechałem sam, bo u góry było ledwie 0 stopni i zalegał gdzie nie gdzie śnieg. Nie mieliśmy dla naszej córki odpowiednich rzeczy więc Magda z małą została na dole.Informacja: możecie przeczytać, że dzieci szczególne te małe nie powinny wjeżdżać na górę, bo jest zmiana ciśnienia i płaczą, a nawet mogą mieć problemy z uszami. Razem ze mną jechały niemowlaki i żadnego płaczu nie doświadczyłem więc na spokojnie. Co do biletów to cena dla dorosłych wynosi od 27 euro za wjazd i zjazd. Inne informacje znajdziecie na podanym wyżej linku – strona jest też po Polsku. Pamiętajcie aby naprawdę ciepło się ubrać. Aha, stacja górna nie jest na samym szczycie tylko jakieś 400-500 m niżej. Aby wejść na samą górę trzeba się zarejestrować i otrzymać specjalne zezwolenie, które jest na konkretną godzinę! W sprawie wjazdu kolejką to bilety sprzedawane są również na godziny więc lepiej to zrobić przez internet. Jeśli tak jak my przyjedzie się na „żywioł”, to trzeba czekać ok 1 h na wjazd, a w sezonie to pewnie i dłużej.
Oprócz kolejki linowej mamy również sporo ścieżek widokowych i dydaktycznych, , które są wszędzie tam gdzie wspomniane parkingi przy trasie.
Fajną i nietypową atrakcją jest również obserwatorium słoneczne (Observatorio Astronómico del Teide). Wraz z pracownikiem tego kompleksu jest organizowane zwiedzanie gdzie można zobaczyć różne rodzaje teleskopów, obejrzeć film oraz popatrzeć przez teleskopy na słońce. Cała wycieczka jest po angielsku i odbywa się chyba raz w tygodniu albo raz na miesiąc (warto sprawdzić na podanych stronach). My zupełnie przypadkiem trafiliśmy akurat w ten dzień i było mega. Cała zabawa kosztuje od 21 euro/os i trwa ok. 1,5 h. Na stronie możecie znaleźć informacje, że zakaz wstępu mają dzieci poniżej 8 roku życia, ale jak się grzecznie poprosi to wpuszczą (my byliśmy z córkami, które wtedy miały odpowiednio 2 lata i 7 msc.). Wózek proponuje zostawić w samochodzie i mieć jakby co chustę lub nosidło – o wiele wygodniej.
Piramidy w Güímar
Egipt to to nie jest, a w zasadzie gdyby ktoś nie zrobił z tego atrakcji turystycznej to bym pewnie ich nie zauważył. Bardziej swoim wyglądem przypominały hybrydę piramid powiedzmy „amerykańskich” i kurhanu. Mimo tego nieciekawego opisu to mile się zaskoczyliśmy z kilku powodów.
Po pierwsze położenie tego miejsca zachwyca. Wioska jest mała, usytuowana na zboczach z pięknym widokiem na masyw Teide. Faktycznie można było się poczuć jak gdzieś w Andach 😉 Problemu z parkowaniem nie było, bo nie jest to tak popularna atrakcja jak te opisane wcześniej.
Po drugie oprócz wspomnianych piramid jest kilka lepszych atrakcji, jak choćby kopia łodzi Kon-Tiki (o oryginale możecie poczytać tutaj) z wystawą tematyczną na jej temat, muzeum, a także mini ogród botaniczny z roślinami typowymi dla Teneryfy. Zwiedzanie nie zajmuje zbyt dużo czasu, a po trasie bez większych problemów można przemieszczać się z wózkiem.
Po trzecie znajdziecie tam jeszcze jeden ogród botaniczny – roślin trujących, który zdecydowanie nie jest dla dzieci. Naprawdę rosną tam rośliny bardzo trujące, mała nieuwaga i będzie tragedia.
Wejściówka na wszystkie te atrakcje będzie Was kosztować 18 euro dla dorosłych i 6.50 euro dla dzieci (7-12 lat). Więcej informacji znajdziecie pod tym adresem.
Candelaria
Kolejna z małych klimatycznych miejscowości, które znajdują się po wschodniej stronie wyspy tuż przy głównej autostradzie – TF-1.
Miasteczko to słynie w zasadzie z dwóch w porywach z trzech atrakcji. Najważniejsza to Bazylika Matki Boskiej (Basílica de Nuestra Señora de Candelaria). Mnie osobiście niczym szczególnym nie zachwyciła. Ładna i tyle. Fajnie jednak położona, bo z jednej strony mamy ocean, a z drugiej górskie zbocza. Przed bazyliką jest duży plac, na którym możemy podziwiać drugą z atrakcji, czyli posągi ostatnich wodzów Teneryfy (Los Menceyes). Jest ich 9 i umieszczone są od strony oceanu. Robią wrażenie.
Ostatnią z atrakcji (przynajmniej dla mnie) jest plaża pokryta czarnym wulkanicznym piaskiem. I to tyle jeśli chodzi o tą miejscowość. Znów fajny krótki przerywnik. Dodam jeszcze, że w pobliżu bazyliki jest dość spory parking, który jest płatny.
La Laguna
Ponoć określania mianem polskiego Krakowa, a także miasto studenckie. Niestety nie było nam dane w pełni docenić jego piękna, bo przelotnie padało i było zaskakująco zimno – ok. 13 stopni. Sprawdziło się to co pisali w przewodnikach, że na północy wyspy temperatura jest niższa niż na południu gdzie zlokalizowane są same kurorty.
Ponoć ze spokojem można tam spędzić jeden cały dzień na zwiedzaniu… no cóż nam zajęło to może godzinę. Jako jedyni byliśmy ubrani w krótkie spodenki i leciutkie kurtki, aha no i klapki na nogach! Na szczęście pod ręką mieliśmy jakieś kocyki i cieplejsze ubrania dla córki więc ona jedyna czuła się tam komfortowo.
To co zobaczyliśmy w tym biegu było ładne, ale po opisach w przewodniku spodziewałem się jednak czegoś więcej. Nie chce wyjść na malkontenta, ale nasz Kraków ładniejszy.
Samochodem wjechaliśmy do samego centrum aby zbyt długo nie spacerować w tym ziąbie więc wybraliśmy podziemny parking gdzieś w środku miasta. Ceny dokładnie już nie pamiętam, ale na pewno nie odbiegała od naszych.
Lasy Laurowe
Chyba zdecydowanie wolę przyrodę na tej wyspie niż architekturę. Tym razem pojechaliśmy jeszcze trochę za La Lagunę w kierunku masywu górskiego Anaga. Jest to jedno z nielicznych już na Kanarach miejsc gdzie występują naturalne lasy laurowe. Tak, tak te drzewa, których liście wrzucamy np: do zupy. Trasa jest dobrze oznaczona i kiedy wyjedziemy z La Laguny również malownicza. Mamy do dyspozycji kilka punktów widokowych, a sam przejazd przez taki las robi wrażenie, bo jest on gęsty i ciemny. Same drzewa też są jakieś takie inne, co potęguje uczucie tajemniczości. Do dyspozycji mamy ścieżki piesze, które można pokonać wózkiem i z dziećmi ponieważ wyłożone są deskami. My wybraliśmy miejsce, które nazywa się Centro de Visitantes del Parque Rural de Anaga. Są tam do wyboru może trzy trasy o różnej długości. My wybraliśmy chyba 800 m właśnie ze względu na możliwość przejścia jej z wózkiem i to nie dlatego, że leniwe z nas bestie. Po prostu padało, a na domiar złego temperatura spadła do 9 stopni!!! Z poprzedniego wpisu wiecie już jak byliśmy ubrani, bo było to tego samego dnia.
Widoki są pięknie i przyroda dookoła niesamowita. Polecam z całych sił opuścić na chwilę ciepłe południe wyspy i chociaż na moment tam pojechać. Naprawdę oglądamy coś unikatowego na skalę światową. Gdyby nie deszcz to i dzieciaki miałyby niezłą frajdę.
Jakby co to trasa ta jest za darmo.
Playa de Las Teresitas
Zdjęcia z tej plaży widnieją chyba w każdym przewodniku. Znajdziemy ją kawałek za stolicą wyspy. Dojazd bezproblemowy, a parking… niby dużo miejsc, ale pewnie potrafi być tłoczno. Nam się udało zaparkować bez większych problemów, ale było to już jednak popołudniu i w dzień powszedni.
Plaża słynie z piasku, który przywożą z Sahary. Trzeba przyznać, że plaża jest ładna, piaseczek przyjemny i drobny. Otoczenie idealne do sweet foci, bo i palma kokosowa się znajdzie (bez kokosów, bo jednak za zimno), piękne góry i ocean. Plaża jest duża i szeroka idealna dla małych dzieci, bo w wodzie jest falochron, który powoduje, że fale jak są to są bardzo przyjemne i delikatne.
Aaa właśnie!!! Nie wspomniałem o plażowaniu z dziećmi. Słuchajcie plaże są super, tak jak mówiłem infrastruktura jest pełna i w zasadzie darmowa. Problemem może być temperatura wody, bo mimo, iż to Kanary to jednak mamy do czynienia z otwartym oceanem i woda jest chłodna. W okresie kiedy my byliśmy (luty i koniec kwietnia) to w Costa Adeje termometry pokazywały 20 – 21 stopni.
Moim zdanie zagadnienie to wymaga krótkiego wyjaśnienia, bo pamiętam, że sam szukałem na ten temat jakiś konkretnych informacji.
Często możemy przeczytać, że Teneryfa podobnie trochę jak portugalska Madera to wyspa nieustannej wiosny. Poza tym dowiemy się, że południe jest ciepłe a północna część wyspy chłodniejsza.
Zacznę jednak od wieczorów. Dużą przyjemność czerpię z komfortowej temperatury wieczorową porą i mimo, że byliśmy w lutym i kwietniu to po zmroku temperatura niewiele się zmieniała i można było sobie bez większych problemów spacerować w krótkich spodenkach i rękawku. Co do siedzenia w jakimś ogródku na piwku przy plaży to jednak przydatna była lekka bluza ze względu na bryzę. Rano kiedy po 8 szliśmy na śniadanie temperatura oscylowała w granicach 16-18 stopni.
Dużą zmyłką może być temperatura w ciągu dnia, bo podczas naszego pobytu najwyższą, którą wskazywały termometry było 24 stopnie, a nie rzadko przez większą część dnia pokazywały „tylko” 21 stopni. Pamiętajcie jesteśmy bliżej równika i promienie słoneczne padają pod nieco innym kątem niż u nas. To powoduje, że 21 u nas, a na Kanarach to zupełnie inne doznania. Tam mamy wrażenie, że jest gorąco jak u nas przy 30 stopniach w cieniu:) Więc bez obaw będzie ciepło.
Potwierdziło się to, co pisały mądrzejsze głowy w przewodnikach, że temperatura potrafi się różnic w zależności od części wyspy, na której przebywamy. Opisałem to już we wcześniejszych wpisach, ale tak dla przypomnienia to chłodniejsza jest część północna i północno-zachodnia. Zazwyczaj o 2-3 stopnie, a dodatkowo może być bardziej zachmurzona. Zgoła inaczej jest na obszarach górskich gdzie może być już naprawdę zimno, a na Teide może być śnieg. Taka różnica na relatywnie małej wyspie wynika z potężnego masywu Teide, który kształtuje ten mikroklimat – to tak dla wyjaśnienia.
Aha nie ma komarów:)
Nie ma lepszej opcji na zwiedzanie wyspy, no chyba, że autostopem. My z racji dwójki dzieci wybraliśmy jednak opcję najmu samochodu.
Na kanarach po raz pierwszy zresztą postanowiłem wynająć samochód. Na wyspie jest tego od groma. Znajdziecie wszystkie najbardziej popularne wypożyczalnie.
Koszty są o wiele niższe niż w kontynentalnej Europie dlatego nie powinno to zbytnio nadszarpnąć naszego budżetu. Paliwo jak byliśmy było nieco niższe niż u nas albo w granicach naszych cen.
Każda wypożyczalnia gwarantuje odbiór samochodu już na lotnisku (to dla tych, którzy na własną rękę przylatują i nie mają transportu do hotelu) albo w najbardziej popularnych miejscach na wyspie.
Ważne aby zwrócić uwagę na kilka kwestii przy wyborze wypożyczalni:
1. Czy trzeba wpłacać depozyt.
2. Czy w cenie mamy „dwóch” kierowców.
3. Jaki jest zakres ubezpieczenia, które jest w cenie.
4. Czy w cenie mamy foteliki dla dzieci.
Część wypożyczalni żąda niemałego depozytu, co może pogrzebać nasze plany związane z najmem samochodu ponieważ kwota może wynieść nawet kilkaset euro. Pocieszające jest jednak to, że druga część wypożyczalni nie wymaga depozytu.
To samo tyczy się punktu drugiego. Przez zwrot „dwóch kierowców” rozumie się to, że prawo do kierowania pojazdem mają dwie osoby, a nie tylko jedna, na którą jest wypożyczony samochód. Nie zawsze jest to napisane, a ja miałem wrażenie, że jednak większość wypożyczalni każe sobie dodatkowo za taką opcje zapłacić. Jest to ważne głównie w przypadku kolizji.
Ubezpieczenie to także ważne zagadnienie, bo standard, który mamy w cenie bardzo się różni między wypożyczalniami. Na pewne żadna z nich w standardzie nie gwarantowała ubezpieczenia lusterek i opon. Ja za każdym razem decydowałem się na standardową pakiet.
Foteliki jakie dostaliśmy były w cenie i to dwa. Co do ich jakości to już sprawa dyskusyjna. Dopytajcie również o nie, czy są w cenie. Gdyby były, a ich jakość jeść kiepska to bez problemu znajdziecie sporo firm, które na miejscu wypożyczają foteliki, ale również wszystkie inne rzeczy niezbędne dla dzieci: wózki, nosidła, baseniki, podgrzewacze do butelek itp. Wystarczy w google wpisać odpowiednią frazę, a pojawi nam się sporo opcji.
My korzystaliśmy z wypożyczalni „Reisen Car„, która rzekomo jest nastawiona na klientów niemieckich. W cenie mieliśmy dwóch kierowców, dwa foteliki i całkiem normalne ubezpieczenie. Nie wymagali również wpłaty depozytu. Koszt Citroena A3 na pięć dni w kwietniu to 50 euro! W lutym płaciliśmy mniej. Zdanie samochodu odbyło się bardzo prosto: po prostu zaparkowaliśmy tam gdzie odbieraliśmy auto i oddaliśmy kluczyki.
Koszty:
– wyjazd: ok. 7 400 zł (8 dni, biuro: Rainbow, hotel 4*, all inclusive),
– ubezpieczenie: w cenie wyjazdu,
– noclegi: w cenie wyjazdu,
Koszty wynajmu samochodu:
– 50 euro/5 dni (w cenie: foteliki x 2, kierowcy x 2, ubezp., brak depozytu),
– paliwo: na pięć dni ok. 60 euro,
Jedzenie:
– Piwko z tapas przy plaży: od 3 euro,
– Mohito na plaży w Los Christianos: 0,5l za 5 euro,
Nie ma tu tego za wiele ponieważ stołowaliśmy się w hotelu, a jak zwiedzaliśmy to braliśmy suchy prowiant ze sobą. Ze względu jednak na strefę wolnocłową na Kanarach to jest tanio.
Polecam kupić sobie markowe buty, ciuchy i perfumy, które są znacznie tańsze niż w Polsce, do tego dochodzi również alkohol.
Całe południe ze względu na swój kurortowy charakter jest ciut droższe od reszty wyspy. Jeśli chcemy zjeść jak miejscowi trzeba wybrać się w miejsca gdzie turyści nie docierają w zbyt dłużej ilości. Kiedy zboczymy z uczęszczanych ścieżek możemy się natknąć na winiarnie, wytwórnie kosmetyków z np. aloesu itp. Za te produkty bezpośrednio u producenta zapłacimy o kilkanaście procent mniej niż w sklepach na wybrzeżu.
Loro Park – https://www.loroparque.com/index.php/en/
Kolejka linowa na Teide – https://www.volcanoteide.com/es
Obserwatorium słoneczne – https://www.iac.es/en/observatorios-de-canarias?op1=3
Piramidy w Güímar – http://www.piramidesdeguimar.es/en/
Wypożyczalnia samochodów – https://autoreisen.com
Lotnisko Aeropuerto de Tenerife Sur – http://www.aena.es/en/tenerife-sur-airport/index.html
Zobacz również:
Galeria
4 komentarze
DoMiNo
Siema! Fajna strona i pomysł, róbcie tak dalej.
Pozdro,
D.
Hulaj-go
Dziękuje, cieszę się, że się podoba.
Pozdrawiam
KAKI
Też kochamy WK 😉 z dziećmi można wszędzie byle z głową, czekamy na kolejne wpisy
Hulaj-go
Już w tym tygodniu będzie pełny wpis z Teneryfy – zapraszam do czytania.