
Rzym – styczeń 2024
Większość naszych wyjazdów, szczególnie tych krótkich wynika głównie ze spontanicznych decyzji. Nie ma tu miejsca na jakieś wielkie planowanie, a kierunek naszego wyjazdu zależy od ceny biletu. Tak się złożyło, że w czasie ferii najtańsze bilety były do Rzymu. Nie musieliśmy się wiele zastanawiać, bo na Rzym zawsze jest dobra pora. Nie była to nasza pierwsza wizyta w tym mieście, więc i rozterek zbytnio nie mieliśmy, bo wiedzieliśmy, że co by się nie działo to i tak będzie cudnie. Dwa poprzednie wyjazdy do stolicy Włoch odbyliśmy w okresie wakacyjnym, więc pierwsze co sprawdziłem to pogodę jakiej możemy się spodziewać w styczniu. Okazało się, że możemy liczyć na dość dużo słońca i przyjemne wiosenne temperatury. Oczywiście było ryzyko, że zamiast 16-18 stopni będziemy mieć i 7, ale uprzedzając fakty trafiła nam się zdecydowanie opcja pierwsza.
Nowością w naszej „podróży” była tym razem liczba uczestników. Cena biletów (ok. 1600 zł/6 osób) okazała się na tyle atrakcyjna, że do wspólnego wyjazdu zaprosiliśmy dwie babcie naszych dziewczynek. Dla nich była to pierwsza wizyta w tym mieście, a dla jednej także pierwszy lot! Dla mnie z kolei był to pierwszy wyjazd z pięcioma kobietami 🙂 Więc jak widzicie wyzwań dość sporo, jak na 5 dniowy wypad!
Plan zwiedzania:
- Watykan
- Koloseum-Forum Romano-Centrum
- Park Villa Borghese-Bazylika św. Jana na Lateranie
- Muzea Watykańskie-Centrum
- Awentyn-Usta Prawdy-Zatybrze
- Ostia Antica
- Podsumowanie
Startowaliśmy z Gdańska, z którego lecieliśmy po raz pierwszy. Z racji tego, że lot był z rana, to postanowiliśmy przyjechać dzień wcześniej i nocować w pobliżu lotniska. Polecam Wam miejsce o nazwie „Pokoje Gościnne„, które znajduje się zaledwie 400m od hali odlotów. Na miejscu było czysto i cicho, idealnie na jedną noc. Koszt noclegu na 6 osób wyniósł nas 520 zł.
Lot do Rzymu trwał ok. 2h. Lądowaliśmy na głównym lotnisku Wiecznego Miasta, czyli Roma Fiumicino (Aeroporto di Roma – Fiumicino Leonardo da Vinci), które od centrum oddalone jest o ok. 30 km. Jest kilka sposobów na dostanie się do miasta. Najszybciej będzie pociągiem Leonardo Express, który jedzie bezpośrednio z lotniska na dworzec Roma Termini. Pociąg jedzie 30 min i kosztuje 10 euro. Dzieci jeśli jadą z rodzicami nie płacą. Bilety można kupić on-line, ale również w automatach na lotnisku – szybko i bezproblemowo. Aktualne informacje znajdziecie na oficjalnej STRONIE. Inna opcja to pociąg „lokalny”, który nie jest dużo tańszy, bo kosztuje chyba ok. 7-8 euro, ale zatrzymuje się na innych stacjach i jedzie do centrum godzinę. Podobnie sprawa ma się z różnego rodzaju autobusami. Jeśli zależy Wam na czasie to Leonardo Express będzie najbardziej rozsądnym wyborem. Wiem, co mówię, bo poprzednim razem chcieliśmy zaoszczędzić i jechaliśmy podmiejskimi autobusami aż dwie godziny! Pamiętajcie, że bilety na pociąg kupuje się na konkretne godziny, ale czy ktoś to w jakiś sposób weryfikuje, to nie jestem tego pewien.
Główny dworzec kolejowy w Rzymie, czyli wspomniany Roma Termini ma tę zaletę, że krzyżują się tutaj dwie linie metra, którymi można dojechać w najważniejsze części miasta. Również i my, zanim dotarliśmy do naszego mieszkania musieliśmy skorzystać z metra. Od razu zakupiliśmy dla każdego z dorosłych członków wyjazdu po bilecie tygodniowym, który kosztował 24 euro (dzieci znów za darmo). Po kolejnych 30 min byliśmy już w naszym mieszkaniu. Jeśli szukacie noclegu w przystępnej cenie i dość blisko metra to polecam Wam znaleźć na bookingu to miejsce – Sophie’s Choice 2.
Kiedy zameldowaliśmy się na dobre w naszym rzymskim mieszkaniu stwierdziliśmy, że szkoda dnia i jedziemy na miasto. W związku z tym, że była niedziela i dwie babcie to wybór mógł być tylko jeden – Watykan. W pobliże tego najmniejszego na świecie państwa podjechaliśmy oczywiście metrem. Z naszego mieszkania zajęło nam to ok. 25 min. Była już godzina 16:00, więc jeszcze udało nam się dotrzeć na Plac św. Piotra „za widoku”. O dziwo nie staliśmy też w żadnych długich kolejkach, co w miesiącach letnich jest smutną regułą.
Nie muszę wspominać, że wnętrze bazyliki robi ogromne wrażenie, czy jest ładne? To raczej sprawa gustu każdego z nas. Bonusem dnia była jeszcze Msza Święta w samej bazylice, na której zostaliśmy, a która jest dostępna bez żadnych wcześniejszych rejestracji. Po mszy pokręciliśmy się jeszcze chwilę po Placu św. Piotra i stwierdziliśmy, że warto wykorzystać czas i podjechać jeszcze metrem, aby zobaczyć słynne Schody Hiszpańskie. Również w tym przypadku pora roku zrobiła swoje i tłumów nie było. Ze spokojem weszliśmy na samą górę i podziwialiśmy nocną panoramę Rzymu, która okazała się na tyle mało interesująca, że po 5 min zawinęliśmy się na mieszkanie, aby odpocząć po podróży.
Wczorajszy dzień był tylko lekką rozgrzewką przed tym, co czekało nas dzisiaj. Wiedząc, że ma być słonecznie postanowiliśmy zobaczyć większość tzw. „must see”.
Część z nas zaczęła poranek jak lokalsi – poszliśmy do jednej z wielu niewielkich kawiarni na poranne espresso i cappuccino. Mieszkanie poza ścisłym centrum ma na pewno ten plus, że można poobserwować jak funkcjonują lokalni mieszkańcy z dala od turystów. To co rzuca się w oczy, to na pewno cena wspomnianych kaw, bo cappuccino kosztowało nie więcej niż 1,5 euro!
Pierwszym przystankiem na naszej długiej trasie był Circus Maximo – miejsce, gdzie w czasach antycznych były organizowane m.in. wyścigi rydwanów. Obecnie to podłużna polana, która pełni rolę „parku”. W zasadzie nic nadzwyczajnego, ale moim zdaniem jest to ciekawe miejsce położone w interesującym sąsiedztwie. Tuż obok znajdziemy Palatyn, a kawałek dalej Koloseum, czy Termy Karakalli. Spędziliśmy tutaj tylko kilka chwil i ruszyliśmy dalej w kierunku wspomnianego Koloseum.
Słynny Amfiteatr Flawiuszów robi wrażenie – nie ma znaczenia, który raz go się widzi. Moim zdaniem zawsze czuć tu ducha zamierzchłych czasów. Czuć również, że to jedno z najsłynniejszych miejsc na świecie, bo tłumy są niemiłosierne, nawet w środku zimy. Nie wchodziliśmy do środka, bo wyjazd był budżetowy, ale i tak sporo czasu spędziliśmy wokół, robiąc setki zdjęć. Mieliśmy szczęście, bo żaden z fragmentów Koloseum nie był pokryty rusztowaniami. Do najlepszych spotów na zrobienie zdjęć było trzeba chwilę odczekać, bo chętnych było wielu. Mimo, że dopiero mieliśmy odhaczone dwie atrakcje, to zrobiło się już po 12:00 i powoli zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na obiad. W temacie posiłku pomogła mi moja koleżanka – rzymianka, która poleciła jedną ulicę nieopodal Koloseum, gdzie można znaleźć niewielkie, klimatyczne knajpki z dobrym jedzeniem. Via Barcina to uliczka, która generalnie jest brzydka 🙂 Mimo, że położona może z 10 min piechotą od Koloseum i Forum Romano, to nie ma tam nic ciekawego. Turystów prawie zero, głównie miejscowi. Są za to małe klimatyczne knajpki; my trafiliśmy do al42, która nie posiadała nawet toalety i aby z niej skorzystać się trzeba było pójść na pobliski targ! Knajpka była malutka i słynęła z ręcznie robionego makaronu. Serwowała tylko kilka dań i nawet kawy nie można było zamówić, jednak jakość jedzenia zwaliła nas z nóg. Zamówiliśmy tradycyjną carbonarę, spaghetti pomodoro i dwie sałatki. Wszystko przepyszne i nie było drogie. Przykładowo sałatka kosztowała 10 euro a carbonara (której nie mogłem dokończyć ze względu na porcję) to koszt 12 euro.
Po obiedzie ruszyliśmy dalej. Kolejnymi punktami na naszej mapie było Forum Romano i wzgórze Kapitol ze słynną rzeźbą przedstawiającą wilczycę. Samo Forum jest obecnie płatną atrakcją, na którą można kupić łączony bilet ze zwiedzaniem Koloseum. My na zobaczenie Forum mamy inny patent, otóż pod wzgórzem kapitolskim jest taki taras, gdzie jak na dłoni widać całe Forum plus wzgórze Palatyn z pałacem Nerona – szczerze polecam. Będąc w tym miejscu zaledwie kilkanaście schodów pod górkę dzieli nas od Kapitolu. Trzeba się skupić, ponieważ wspomniana rzeźba karmiącej wilczycy nie jest zbyt duża i można ją przegapić. Na placu przed Muzeum Kapitolskim i pięknym budynkiem Pałacu Senatorskiego króluje postać Marka Aureliusza na koniu, a sam plac został zaprojektowany przez Michała Anioła. Nie ma jednak co się rozwodzić nad tym miejscem, bo dla zwykłych zjadaczy chleba takich jak my, to kolejne piękne punkt w tym mieście. Zresztą na każdym kroku jest coś, co przyciąga nasz wzrok i wymusza cyknięcie szybkiej fotki. Nie będąc gołosłownym, dosłownie za miedzą mamy słynny Plac Wenecki, a na przeciwko Ołtarz Ojczyzny – jedno z bardziej ikonicznych i rozpoznawalnych miejsc w Rzymie. W tym miejscu jak dla mnie zaczyna się ścisłe centrum Rzymu z bardzo wąskimi uliczkami i jeszcze większą ilością turystów. Ceny kawy, lodów i posiłków w restauracjach są moim zdaniem nie adekwatne do jakości podawanego jedzenia. Wszystko jest nastawione na turystów, ale w sumie, to nie ma co się dziwić. Latem znalezienie wolnego miejsca w kawiarni, czy lodziarni to nie lada wyzwanie.
Dość blisko, bo zaledwie 10 min spacerem od Placu Weneckiego znajduje się słynna Fontanna di Trevi. Nawet zimą jest tam tłocznie, bo to niewielki placyk między kamienicami. Na pewno jednak warto się przeciskać przez tłumy, bo fontanna nie jest przereklamowana i zachwyca o każdej porze dnia, czy nocy. Nie łudźcie się, że wieczorem będzie mniej ludzi! Oczywiście trzeba podejść do krawędzi fontanny i rzucić przez ramię monetę, wtedy mamy pewność, że jeszcze kiedyś do Rzymu wrócimy- w moim przypadku działa za każdym razem 🙂
W najbliższym sąsiedztwie mamy kilka ikonicznych miejsc, które na pewno trzeba odwiedzić m.in.: Panteon, Piazza Navona, Campo de’ Fiori oraz wiele innych zabytków wartych zobaczenia. My jednak tego dnia zdecydowaliśmy się tylko na trzy wcześniej wymienione miejsca. Kiedyś wejście do Panteonu, czyli świątyni poświęconej rzymskim bogom (obecnie kościół katolicki) było całkowicie bezpłatne. Obecnie koszt biletu to 5 euro. Myślę, że warto raz wejść, bo budynek robi ogromne wrażenie, szczególnie jego słynna kopuła i ogromne wrota. Fakt, że budowla ta pamięta czasy antyczne – robi wrażenie! Nieopodal znajduje się jeden z najważniejszych placów w Rzymie, czy Piazza Navona. Jego wydłużony kształt i zaokrąglone boki świadczą o tym, że został on zbudowany w miejscu starożytnego cyrku. Na samym placu znajduje się bardzo znana fontanna czterech rzek oraz kościół pw. Agonii Świętej Agnieszki, gdzie znajduje się jej czaszka. Jeśli jednak nie kręcą Was relikwie, to możecie spróbować pieczonych kasztanów, które kupicie za 5/10 euro w zależności od porcji. Było to już kolejne moje podejście do tego przysmaku, ale niestety nadal nie jestem w stanie go zaakceptować w przeciwieństwie do moich dziewczyn. Przedostatnią atrakcją dzisiejszego dnia było Campo de’ Fiori – plac znany z tego, że spalili tam kiedyś gościa za bluźnierstwa, a później niejaki Czesław Miłosz napisał o tym wiersz 😉 Oprócz tego są tam stragany z kwiatami i z jedzeniem. Polecam na przykład kupić świeżo wyciskany sok z granatu – robi robotę!
Idąc z Campo de’ Fiori w kierunku Koloseum przechodziliśmy jeszcze alejką pomiędzy ruinami m.in. amfiteatru, który jest starszy od słynnego Koloseum. Całkiem nieźle zachowały się podobne jak w Koloseum filary, do których można było podejść. My w tym miejscu byliśmy akurat tuż po zmroku, więc jego podświetlenie i pół mrok tworzyły niesamowity klimat. Miejsce to nazywa się Teatro di Marcello i znajduje się w sąsiedztwie rzymskiej synagogi i niewielkiej rzymskiej dzielnicy żydowskiej. Wszystko jednak położone ok. 10 min od Ołtarzu Ojczyzny, czy Wzgórza Kapitolskiego.
Padnięci, ale zadowoleni wróciliśmy na nasze mieszkanie, aby jeszcze ostatkiem sił zmieścić jakąś pizze i napić się dobrego, aczkolwiek niedrogiego wina 😉
Nie muszę Wam mówić, że po wczorajszym dniu dostałem wręcz nakaz, aby ten był spokojniejszy i mniej intensywny. Ciężko było się powstrzymać, aby i dzisiaj nie zatopić się na długie godziny w rzymskich uliczkach. Tym bardziej, że pogoda była nawet lepsza niż wczoraj. Uległem jednak namowom i postanowiliśmy się skupić tego dnia tylko na dwóch atrakcjach.
Z racji, że było ciepło i słonecznie (jak na Styczeń), to od razu po śniadaniu pojechaliśmy do jednego z największych parków w mieście – Villa Borghese. Nasz spacer zaczęliśmy od Piazza del Poppolo, przy którym znajduje się kilka kościołów, a na samym środku placu stoi ogromny egipski obelisk. Stamtąd schodami do góry udaliśmy się do parku wprost na taras widokowy, z którego widok na Rzym powala. Przy ładnej pogodzie można tam stać i stać a widok w ogóle nie będzie nam się nudził.
Park jest bardzo duży i lepiej dobrze sobie zaplanować jego zwiedzanie. Latem fajnym pomysłem jest zrobienie sobie tam pikniku i sjesty. Z racji tego, że jedna z babć jest fanką meleksów, to od razu upatrzyła niedaleko punktu widokowego postój tych pojazdów. Po 10 min byliśmy już w meleksie, którego sami musieliśmy prowadzić! Jedyną osobą, która miała przy sobie prawo jazdy była Magda i to ona była szoferem naszego dziewięcio-osobowego meleksa. Koszt takiej zabawy to 30 euro za 40 min. Nie planowaliśmy takiej atrakcji, ale okazała się ona po pierwsze niezłą zabawą, a po drugie dzięki niej zobaczyliśmy najciekawsze zakątki parku. Od pana, który nam wynajął meleksa dostaliśmy także mapkę z trasą i najważniejszymi punktami. Generalnie jechało się przyjemnie i bezproblemowo. Miejcie jednak na uwadze, że latem ludzi jest znacznie więcej i jazda między nimi będzie trudniejsza i mniej przyjemna.
Po naszej przygodzie z meleksem poszliśmy jeszcze na krótki spacer, gdzie zjedliśmy lody i wypiliśmy kawę. Co by nie było to łącznie w Villa Borghese zeszło nam ok. 4h.
Drugą i ostatnią atrakcją tego dnia było zwiedzanie bazyliki św. Jana na Lateranie. Jest to pierwsza siedziba papieży i mimo, że nie jest tak monumentalna jak Bazylika św. Piotra to robi duże wrażenie. Osobiście bardziej mi się podoba od tej w Watykanie, przede wszystkim jej wystrój jest prostszy, nie widać, aż takiego przepychu, no i jest znacznie mniej turystów. Wejście jest bezpłatne, ale podobnie jak w Watykanie przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa. Myślę, że godzina wystarczy na spokojne zwiedzanie. Tuż obok bazyliki znajduje się niewielki kościół Pontificio Santuario della Scala Santa, gdzie rzekomo znajdują się oryginalne, przywiezione z Jerozolimy schody z pałacu Piłata, po których wchodził Jezus podczas drogi krzyżowej. Do tej pory pątnicy wchodzą po tych schodach na kolanach.
Ciekawostką jest fakt, że kiedy wyszedłem z bazyliki, aby obejść okolicę to zostałem zatrzymany przez patrol policji, który chciał mnie wylegitymować. Nie miałem przy sobie żadnych dokumentów i przez chwilę zrobiło się nie przyjemnie. Skończyło się jednak na pouczeniu, a nie na mandacie.
Przed wyjazdem rekomendowałem babciom pójście do Muzeów Watykańskich, bo uważam, że warto. Nie trzeba być wielkim znawcą sztuki, aby spędzić w tym miejscu pół dnia. Eksponatów jest na tyle dużo i tak różnorodnych, że każdy znajdzie coś dla siebie. Oczywiście jedną z większych, jak nie największych atrakcji tego miejsca jest Kaplica Sykstyńska, na którą nie można kupić osobnego biletu.
Tego dnia od rana było pochmurnie i zanosiło się na deszcz, dlatego idealnie się składało, aby spędzić pół dnia w muzeum. Do muzeum poszły dwie babcie i najstarsza (9 letnia córka). Stwierdziliśmy, że zwiedzanie może być dla niej ciekawe i w razie czego pomoże babciom odnaleźć się na miejscu 🙂 Z racji, że byłem w tym miejscu już dwa razy, to stwierdziłem, że trzeci raz to będzie jak dla mnie zdecydowanie za dużo. Spożytkowałem ten czas na asystowanie w zakupach mojej żony i młodszej córki oraz przy okazji odwiedziłem sklep piłkarskiej drużyny AS Roma.
Zanim jednak dotarliśmy pod mury Watykanu spokojnym spacerkiem przeszliśmy od Fontanny di Trevi do Zamku św. Anioła (Castel Sant’Angelo). Z racji pory roku tłumów nie było i dziewczyny bez czekania w kilometrowej kolejce weszły do środka. Muszę tu zaznaczyć, że dwie moje poprzednie wizyty w szczycie sezonu zawsze kończyły się czekaniem właśnie w kilometrowej (albo dłuższej) kolejce.
Babcie jednak wytrzymały w muzeum 2,5h – liczyliśmy, że pochodzą przynajmniej ze 4h. Nasza starsza córka, też średnio była zadowolona. Relacjonowała, że dość szybko się znudziła. Jednak wszystkim zdecydowanie podobała się, a jakże – Kaplica Sykstyńska.
Kiedy byliśmy już z powrotem w komplecie udaliśmy się na jakiś szybki obiad, a później ruszyliśmy do polecanej lodziarni, która ponoć jest tą najlepszą w Rzymie. Polecajka, tak jak poprzednio była od lokalnej koleżanki. Mimo, że trochę padało, to nie zrezygnowaliśmy z planów zjedzenia lodów i dziarsko ruszyliśmy przed siebie – a trochę do przejścia mieliśmy. Lodziarnia nazywa się Giolitti i znajduje się w pobliżu Panteonu. Mimo, że Styczeń i zima w pełni, to chwilę w kolejce trzeba było poczekać. Wnętrza stylizowane są na lodziarnię w starym stylu, wybór lodów jest bardzo duży. Oczywiście nie ma opcji zjedzenia lodów w wafelku na miejscu przy stoliku. Jeśli chcemy zjeść w środku, to trzeba wybrać desery z karty. Na zewnątrz przy stoliku też nie ma opcji bez płacenia ekstra. Na szczęście przestało padać i pogoda była na tyle przyjemna, że można było zjeść lody na zewnątrz. Porcje były na tyle solidne, że musiałem kończyć po moich dziewczynkach. Jedna porcja, na którą składały się trzy smaki kosztowała 5 euro.
Na sam koniec dnia wracając do mieszkania udzielił mi się zakupowy klimat dziewczyn, bo kupiłem sobie kurtkę 🙂 A moja mama poczuła włoski klimat i nie znając języka samodzielnie zamówiła sobie sama kawę, korzystając z translatora 🙂
Nasz przedostatni dzień w Rzymie zaczęliśmy z tego samego miejsca, co nasz drugi dzień w tym mieście, czyli z Circo Maximo. Nieopodal znajduje się wzgórze Awentyn, które ma do zaoferowania kilka atrakcji. Jedną z nich jest gaj pomarańczowy (Giardino degli Aranci), który jest dostępny dla wszystkich i pełni rolę niewielkiego parku. Szczególnie zimą prezentuje się z pełną gracją, ponieważ na drzewach jest mnóstwo owoców. Nie polecam jednak ich jeść, bo są dość kwaśne. Oprócz pomarańczy znajdziemy tu także taras widokowy oraz artystów, którzy sprzedają swoje obrazy. Słyszałem również, że latem nie ma tutaj tłumów i jest równie spokojnie jak zimą.
Tuż obok znajduje się kościół pw. św. Sabiny (Basilica di Santa Sabina all’Aventino), który zrobił na mnie wrażenie swoim surowym wnętrzem, a kawałek dalej jest jeszcze taka brama ze słynną dziurką od klucza, skąd widać Watykan. To jeszcze nie wszystko. W sąsiedztwie tuż przed wspomnianym wcześniej gajem (idąc od Circo Maximo) jest jeszcze ogród różany. Niestety w okresie zimowym, co chyba nie jest wielkim zdziwieniem, ogród jest nieczynny.
Kolejnym przystankiem na trasie zwiedzania były słynne usta prawdy oraz generalnie spacer i obiad na Zatybrzu. Usta prawdy, czyli po włosku Bocca della Verita, to taki okrągły ogromny kamień z płaskorzeźbą przedstawiającą twarz i z otworem w miejscu ust. Zgodnie z legendą jeżeli włoży się w usta dłoń i się skłamie to zostanie ta dłoń odcięta. Przygotujcie się na duże kolejki nawet zimą, swoje trzeba będzie odstać. Moim zdaniem atrakcja jest nie warta czekania, o wiele fajniejsza jest relikwia św. Walentego w postaci jego czaszki i piszczeli, która znajduje się w kościele, w krużgankach, którego są właśnie te usta prawdy. Do św. Walentego kolejek nie ma. Po przeciwnej stronie ulicy znajdziemy dwie niewielkie świątynie, które prawie w oryginale zachowały się z czasów antycznych – pierwsza była poświęcona Herkulesowi, a druga komuś innemu 🙂 niestety nie znalazłem polskiego tłumaczenia. Warto sobie zrobić przy nich zdjęcia i ruszać dalej.
Kierując się w stronę Zatybrza mijaliśmy jeszcze rzymską synagogę i przechodziliśmy przez Ponte Fabricio – najstarszy most w Rzymie, zbudowany w 62 roku p.n.e.! Nie mieliśmy ustalonego planu zwiedzania Zatybrza, chcieliśmy się nieśmiało pokręcić po okolicy i może jak starczy sił pójść jeszcze raz do Watykanu. Trochę nam zeszło, ale ta część miasta nie zachwyciła mnie jakoś szczególnie. Wszyscy wskazują, że jest to ta „autentyczna” część Rzymu, ale mam dużo wątpliwości, czy tak jest nadal. Może kiedyś, faktycznie była trochę zapomniana przez turystów, ale teraz nawet w zimie było ich tam sporo. Z drugiej strony było jednak znacznie spokojniej niż w okolicach Fontanny di Trevi. Dla mnie kwintesencją tego spaceru była wizyta w niewielkiej restauracji – Roma Sparita. To na co polowałem w Rzymie, a udało mi się zjeść właśnie w tym miejscu, to krowi ogon. Jest to jedna z tradycyjnych potraw tego miasta, która jest bardzo dobra i generalnie konsystencją przypomina trochę golonkę, tylko, że bez tej tłustej skóry. Polecam to miejsce, bo jest ono trochę na uboczu, oferuje tradycyjną lokalną kuchnię no i cenowo nie ma tragedii. Zmierzając w kierunku Watykanu zwiedziliśmy jeszcze kościół Basilica di Santa Maria in Trastevere, który jest jednym z najstarszych chrześcijańskich kościołów w Rzymie. Trasa przez Zatybrze do Watykanu nie jest łatwa, szczególnie dla babć. Praktycznie cały czas idzie się pod górkę chodnikiem, albo schodami. Uwieńczeniem tej „wspinaczki” był kolejny taras widokowy (moim zdaniem najlepszy, bo widać cały Rzym i góry w tle), który znajduje się przy monumencie Giuseppe Garibaldiego.
Podobnie jak drugiego dnia cała trasa była długa i wymagająca. Mimo wszystko chyba wszyscy z nas byli zadowoleni, bo pogoda udała nam się tego dnia, jedzenie było dobre no i otoczenie wspaniałe.
Na koniec pobytu zostawiliśmy sobie iście antyczną atrakcję – ruiny portowego miasta, które obecnie znajdują się pod Rzymem w Ostia Antica. Co ciekawe powierzchniowo jest ono większe niż słynne Pompeje, ale jeszcze duża część nie została odkopana. Nie zmienia to faktu, że jest to atrakcja na zwiedzanie, której można poświęcić cały dzień.
Dotarcie z Rzymu do Ostii jest bardzo proste, ponieważ możemy tam dojechać na zwykłym bilecie miejskim. Jedyne co musimy zrobić to dostać się na stacje metra Piramide, gdzie dosłownie obok znajduje się stacja kolejowa Roma Porta S. Paolo. Dworzec jest połączony z metrem, dlatego kiedy wyjeżdżamy schodami z metra od razu znajdujemy się na dworcu. Bez problemu znajdziemy odpowiedni pociąg do Ostii, który kursuje dość często. Przejazd do Ostia Antica zajmuje trochę ponad 30 min.
Z Ostia Antica udaliśmy się dwa przystanki dalej do Lido di Ostia skąd łapaliśmy autobus prosto na lotnisko. W porze letniej polecam wpaść do Lido di Ostia, ponieważ jest to miasteczko leżące nad morzem i w upalny dzień fajnie tu skoczysz z centrum Rzymu, aby się wykąpać. Co prawda plaże nie są jakoś wyjątkowo piękne, ale zawsze to jakaś dodatkowa opcja na pobyt w Wiecznym Mieście.
Autobus na lotnisko odjeżdża sprzed dworca kolejowego, ponoć jest kilka linii, które tam jadę, ale my wybraliśmy tę, której byliśmy na 100% pewni – Cotral. Za sześć osób zapłaciliśmy 7 euro i po 30 min byliśmy na lotnisku.
Nasza podróż przebiegła bez żadnych problemów i niemiłych niespodzianek. Wyjazd okazał się bardzo intensywny, bo dziennie robiliśmy ok. 8 km. Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, bo moim zdaniem Rzym trzeba zwiedzać na piechotę. Prawie na każdym kroku jest coś niezwykłego do zobaczenia, a w zasadzie to najlepiej jest się trochę zgubić w tym labiryncie klimatycznych uliczek. Wydaje mi się, że udało nam się zobaczyć wszystkie najbardziej popularne atrakcje i przy okazji dużo mniej oczywistych, a równie ciekawych miejsc. Warto też moim zdaniem odbić od centrum w mniej turystyczne miejsca, szczególnie w okresie letnim, przede wszystkim dlatego, aby odkryć lokalną kuchnię. Będzie ona na pewno bardziej autentyczna niż ta nastawiona w 100% na turystów w centrum Rzymu i przy największych jego atrakcjach.
Przyznam, że obawiałem się pogody. Nie byłem pewny, czy nie trafimy na deszczowe i wietrzne dni, które w styczniu występują dość często. Nie wiem ile w tym było szczęścia, ale w zasadzie trafiliśmy tylko na jeden deszczowy dzień. Nawet wtedy temperatura oscylowała w okolicach 15 stopni, więc spacerowało się dość przyjemnie. Mając porównanie w zwiedzaniu Rzymu w miesiącach letnich to przyznam, że faktycznie najlepszy czas na Rzym to miesiące wiosenne, albo jesienne. Pogoda to jedno, ale przede wszystkim unikniemy masy turystów.
Co do kosztów to myślę, że nie ma tragedii. Nie wiem, czy drożej nie wyszła by Warszawa? Jak wszędzie najdrożej wypada transport i bilety wstępów na wszelkie atrakcje. Jeśli jednak poświęcimy trochę czasu i przejrzymy strony internetowe najbardziej popularnych muzeów, to okaże się, że każde z nich ma zawsze jakiś dzień (w tygodniu lub miesiącu), gdzie wstęp jest darmowy! Dzieci z reguły za wstępy nie płacą nic, albo bardzo mało. To był mój trzeci raz w Rzymie i coś czuję, że nie ostatni…
Koszty
– bilety lotnicze: 1 317 zł/5 osób
– ubezpieczenie: 179 zł/4 osoby
– parking na lotnisku w Gdańsku:135 zł
– nocleg w Gdańsku: 520 zł/6 osób
– nocleg w Rzymie: 2 807 zł
– bilety na metro: 24 EUR/7 dni (dorośli)
– bilety na pociąg z lotniska: 10 EUR
– wstęp do Muzeów Watykańskich: 20 EUR (dorośli), 8 EUR (dzieci) + 5 EUR opłata rezerwacyjna
– wstęp do Ostia Antica: 18 EUR (dorośli)
– kawa cappuccino: 1,5 – 5 EUR
– carbonara: 12 EUR
– lody z lodziarni: 5 EUR
– pizza: 6 – 10 EUR
Zobacz również:
Galeria:
