Samochodem przez Bałkany cz. 2 [Czarnogóra]
Nasza wyprawa po Bałkanach trwała prawie trzy tygodnie. Od samego początku planowania tych wakacji zakładaliśmy, że drugi tydzień spędzimy w Czarnogórze, która nas fascynowała. Przede wszystkim nie mogliśmy się nadziwić, że tak mały kraj ma tak dużo atrakcji do zaoferowania – Budva, Kotor, czy Jezioro Szkoderskie, to tylko niektóre z nich. Z drugiej strony nastawialiśmy się na bardziej aktywny wypoczynek niż w Albani, w której byliśmy tydzień wcześniej (cz. 1 z pobytu w Albanii znajdziecie TUTAJ). Zarówno Albania jak i Czarnogóra to kraje nie należące do Unii Europejskiej i na dorobku. Moim jednak zdaniem infrastruktura drogowa i turystyczna o wiele lepiej rozwinięta jest w Czarnogórze. Niestety ceny są tu znacznie wyższe niż w Albanii, i to w zasadzie chyba jedyny minus tego kraju.
Poniżej miejsca, które odwiedziliśmy:
- Sveti Stefan
- Budva
- Kotor
- Jezioro Szkoderskie
- Cetynia
- Powrót do Polski
Jak wspomniałem, Czarnogóra była dla naszej czwórki kolejnym przystankiem na Bałkanach. Nie przyjechaliśmy do niej z Polski, a z sąsiedniej Albanii z miejscowości Ksamil. Odległość jaką musieliśmy pokonać samochodem to 435 km. Niby nic nadzwyczajnego, a mimo wszystko zajęło nam to cały dzień, gdzie nie robiliśmy długich postojów. Wszystkiemu winne albańskie drogi, ale chyba bardziej we znaki dał nam się ruch i chaos panujący w mijanych miastach. Poza tym znaczna część trasy prowadziła przez rejony górskie, co też nie ułatwiało przejazdu. Dopiero za miastem Wlore trasa prowadziła wzdłuż wybrzeża i była „nizinna”. Pamiętam, że jeszcze w Albanii jechaliśmy jakieś 50 km odcinkiem drogi, który był chyba w remoncie (pewności nie mam), bo zamiast asfaltu był szutr, czy coś podobnego. Mimo wszystko jechało się strasznie wolno, było wąsko i jeszcze dziurawo.
Obawialiśmy się trochę przejścia granicznego i tego, że będziemy musieli stać w upale. Kiedy dojechaliśmy na granice to kolejka nie dawała nadziei na szybki wjazd do Czarnogóry. Nie było jednak tragedii, a wręcz cała odprawa przeszła sprawnie i szybko. Byliśmy miło zaskoczeni. Z granicy (która jest pośrodku niczego) do Sveti Stefan zostało nam jakieś 63 km. Trasa była przyjemna, bo prowadziła malowniczym górskim wybrzeżem. Praktycznie, co chwila można było stawać i robić zdjęcia pięknym widokom. Dodam jeszcze, że jakość dróg była dobra, mimo, że nie jechaliśmy żadną autostradą, czy drogą ekspresową. Nawigacja zadziałała bezbłędnie i doprowadziła nas na parking przed budynek, w którym był nasz apartament, o TUTAJ.
Przez tydzień naszą bazą wypadową do eksploracji Czarnogóry było mieszkanie pod szumną nazwą – Apartments Adriatic. Tak naprawdę było to mieszkanie z małym tarasem w budynku dwu- lub trzy kondygnacyjnym. My akurat byliśmy na parterze i widok z naszego tarasu był na tył kolejnego budynku. Mimo to lokalizacja bardzo nam się podobała. Mieliśmy blisko do plaż oraz do centrum miasta.
Sveti Stefan to miasteczko położone blisko większego i bardziej znanego ośrodka turystycznego – Budvy. Nie sposób mu jednak odmówić uroku i klimatu. Położony na zboczu między górami, a Adriatykiem. Niestety ta urokliwa topografia miasta (czytaj: ciągle pod górkę, albo z górki) dość mocno utrudnia życie jeśli poruszamy się wraz z dziecięcym wózkiem. Nasze mieszkanie znajdowało się na górze miasteczka, więc aby dojść do plaży, czy do centrum było trzeba zejść, a z powrotem było cały czas pod górkę. Dodatkowym utrudnieniem było to, że chodniki/przejścia między budynkami były bardzo wąskie. Schodząc z wózkiem i napotykając po drodze innych przechodniów nie było opcji, aby się minąć. Nie twierdze, że było tak wszędzie, ale na naszej codziennej trasie mieliśmy właśnie takie wyzwania.
Bez wątpienia Sveti Stefan to miasteczko turystyczne, więc ludzi będzie sporo – bądźcie na to przygotowani. Największą jego atrakcją jest starówka, która w całości znajduje się na wyspie połączonej z lądem jedną groblą. Problem w tym, że cała wyspa jest prywatnym bardzo drogim hotelem i aby ją zwiedzić trzeba zapłacić [sic!]. My sobie odpuściliśmy, bo czekały na nas ładniejsze starówki i to za darmo. Gdyby jednak ktoś pytał ile taka przyjemność kosztuje, to musi się liczyć z wydatkiem ok. 20 euro/os.
Plaże
Jak zawsze plaże to temat dość istotny przy wypoczynku z dziećmi. Zabawy w piasku zawsze są na plus. No właśnie … piasek. W Sveti Stefan za bardzo go nie uświadczymy, bo to wybrzeże adriatyckie i w większości przypadków plaże są mocno kamieniste. Nie przeszkadzało to jednak naszej córce, aby zamienić piasek na kamienie i się świetnie przy tym bawić. Największą bezpłatną plażą jest plaża miejska po lewej stronie od grobli na wspomnianą starówkę. Po prawej stronie znajduje się plaża piaszczysta z prawdziwego zdarzenia, która należy do prywatnego hotelu. Z czystej ciekawości zapytałem ile kosztuje wstęp, to powiedzieli mi 80 euro na cały dzień – w cenie dwa leżaki i parasol! Oprócz plaży miejskiej chodziliśmy jeszcze na niewielką „plaże” z klimatyczną knajpką. Znajdziecie ją w tym miejscu – TUTAJ. Kawałek dalej, jest jakby co plaża nudystów – ostrzegam, albo zachęcam. Jest jeszcze jedna malownicza plaża w mieście, gdzie chodziliśmy na spacery, polecam szczególnie zachody słońca – Milocer beach.
Można powiedzieć, że Budva to czarnogórska metropolia-kurort-imprezownia. Nie zwiedzaliśmy tego miasta szczególnie mocno. Pojechaliśmy tam ostatniego dnia naszego pobytu na nocny spacer. Podobnie jak inne miasta w tym regionie także i Budva położona jest między morzem, a górami. Cechą charakterystyczną są małe i wąskie uliczki, na których jest ciężko znaleźć miejsce parkingowe. Miejcie to na uwadze jeśli wybieracie się tam samochodem. Nam znalezienie miejsca zajęło dobre pół godziny. Dodam, że nie szukaliśmy go w samym centrum, a kawałek dalej.
Starówka Budvy w moim odczuciu jest drugą najbardziej popularną po tej w Kotorze. Nie można jej odmówić uroku, więc bardzo polecam. Pomimo gwaru jesteśmy w stanie znaleźć tam spokojne uliczki z klimatycznymi knajpkami. Najbardziej jednak podobała nam się przystań, gdzie zacumowane były różnego rodzaju jachty. Wśród nich można było znaleźć kilka naprawdę dużych i obłędnie drogich.
Jeśli podróżujecie ze starszymi dzieciakami, to pewnie skorzystacie z atrakcji w postaci niewielkiego wesołego miasteczka, które znajdowało się w pobliżu starówki. Budva przypasuje także każdemu, kto preferuje życie nocne i miejski klimat.
Kotor oraz Boka Kotorska są jedną z najpopularniejszych atrakcji Czarnogóry. Urokliwe miasteczko położone na końcu malowniczej, wbijającej się w ląd zatoki zrobi wrażenie nawet na najbardziej wybrednym turyście. Jak to z największymi atrakcjami bywa, trzeba się przygotować na tłumy zwiedzających. Nie inaczej było podczas naszej wizyty. Zanim jednak przejdę do sedna, to chce wspomnieć jeszcze o jednej miejscowości, którą zwiedziliśmy po drodze.
Do Kotoru zazwyczaj wszyscy jadą główną drogą prowadzącą z Budvy (E80). W sumie to nie ma co się dziwić, bo trasa jest szybka i prosta. Alternatywnie jednak można wybrać trasę, która prowadzi przez Cetynie. Z Budvy jedziemy drogą nr M23 do Cetyni, a później drogą nr P1 do Kotoru. Obie trasy są bardzo malownicze, bo prowadzą przez góry. O ile pierwsza część jest względnie bez problemowa, to droga P1 jest trudna i może być stresująca. Przede wszystkim jest wąska, po jednej stronie prawie zawsze jest skarpa, a po drugie nie zawsze jest asfalt (przynajmniej kiedy my nią jechaliśmy). Po trzecie – z przeciwnej strony może jechać autobus [sic!], i albo cofamy się do miejsca, gdzie jest opcja minięcia się, albo stoimy i czekamy – niewiadomo na co. TUTAJ możecie zobaczyć filmik z tej trasy na moim kącie na YT. Dałem radę, ale łatwo nie było. Mimo, że widoki były przepiękne, to ja jako kierowca rzadko mogłem oderwać wzrok od drogi. Spociłem się niemiłosiernie, dodatkowo moja mała córka zaczęła płakać i nie było opcji aby się zatrzymać. Raczej nie polecam tej trasy z małym dzieckiem.
Skupmy się jednak na Cetyni – pierwszej stolicy. Małe miasto z ładną i zadbaną starówką. Myślę, że dwie godziny ze spokojem wystarczą na obejrzenie miasteczka plus jakiś obiad. Główną atrakcją jest deptak zakończony placem przy, którym znajduje się niewielki pałacyk i archiwum narodowe w dawnych koszarach. Kawałek dalej znajdziemy duży monastyr, który pełni podobną rolę jak nasza Jasna Góra. Można go zwiedzać, ale trzeba być odpowiednio ubranym.
Tak jak wspomniałem chwilę wcześniej nasza droga do Kotoru była bardzo nietypowa, ale ja zawsze jestem za tym, aby zbaczać z utartych szlaków. Kiedy dojechaliśmy na miejsce udało mi się znaleźć darmowe miejsce parkingowe, gdzieś na TEJ ulicy. Nie pchaliśmy się bliżej centrum, bo to i tak nie miałoby sensu – już zbliżając się do miasta jechaliśmy w dużym korku.
Kotor to moim zdaniem największa atrakcja tego niewielkiego państwa. Miasto wpisane jest na listę UNESCO i otoczone wspaniałymi murami miejskimi. Tuż przed wejściem na starówkę znajduje się port, gdzie oprócz luksusowych jachtów (jak w Budvie) możemy podziwiać dość spore wycieczkowce. Dlatego między innymi w okresie letnim nie ma co liczyć na romantyczne spacery wąskimi uliczkami Kotoru. Położenie miasta porównałbym trochę do klimatów skandynawskich ze względu na wcinającą się niczym fiord Bokę Kotorską.
Na starówkę wejdziemy przez tzw. „Bramę Morską” i od razu poniesie nas tłum turystów. Serio, turystów jest pełno i zwiedzanie tego miejsca nie należy do zbyt przyjemnych. Oczywiście byłem tego świadomy, ale cytując klasyka „niby człowiek wiedzioł, a jednak się łudził” miałem nadzieję, że będzie inaczej. Spacer z wózkiem też odpada, bo jazda nim między turystami będzie denerwująca i zamiast się skupiać na pięknej zabudowie, to człowiek będzie zajęty manewrowaniem. My wybraliśmy chustę, ale i tak nie rozwiązała naszego problemu jakim był tryb szwędacza naszej córki. Jak nigdy na tym wyjeździe postanowiła, że będzie spacerować i za wszelką cenę nie chciała nas trzymać za rękę.
Pomimo tych niewielkich problemów, to i tak miasto zrobiło na nas ogromne wrażenie. Udało nam się zwiedzić całą starówkę i trochę poczuć klimat minionych epok. Zabytkowa część miasta nie jest duża i podobnie jak Cetynię można ją zwiedzić w ciągu 2h, ale nie ma sensu się śpieszyć. Polecam spokojny spacer i nic nie robienie. Dla osób, które mają dobrą kondycję to dodatkową atrakcją będzie wejście po niezliczonej ilości schodów (chyba 1500) na zbocze tuż nad Kotorem, gdzie znajdują się ruiny zamku św. Jana.
Wyjazd nad Jezioro Szkoderskie zaplanowaliśmy w przedostatni dzień naszej bałkańskiej wyprawy. Nie mieliśmy daleko, ponieważ ze Sveti Stefan to zaledwie 35 km do miejscowości Virpazar, która leży nad brzegiem jeziora.
Tego dnia chcieliśmy po prostu pojechać nad jezioro i tyle. W zasadzie chodziło nam o spokojne spędzenie dnia w jakiejś klimatycznej miejscowości. Niestety miejscowość Virpazar nie była ani klimatyczna, ani nad jeziorem. To znaczy była położona nad jego brzegiem, ale ten brzeg był taki bagnisto trawiasty. Oznacza to tylko tyle, że z tego miasteczka nie było widać tafli jeziora, a tylko wielkie trzcinowisko. Dodatkowo Virpazar było tak małe, że 15 min wystarczyło aby je przejść wzdłuż i wszerz.
Zmieniliśmy nasze plany i zamiast jeździć dalej w poszukiwaniu „klimatycznej” miejscowości postanowiliśmy wybrać się w rejs po jeziorze. Tuż przy kamiennym moście jest kilka łódek, które w pierwszej chwili nie zachęcają do wejścia na ich pokład, ale z drugiej strony nie ma nic innego do wyboru. Jedynymi turystami oprócz nas bała jeszcze rodzina z Moskwy z dwójką dzieci. Oprócz samej wycieczki można było liczyć na mały poczęstunek w postaci owoców oraz na przewodnika, którym był sternik (mówił płynnie po rosyjsku). Sama łódka to w zasadzie kilka podłużnych ławek i baldachim. Wycieczka trwała ok. 2h i czas ten był idealny dla naszej niespełna dwuletniej córki, która była zachwycona. Również na nas jezioro zrobiło duże wrażenie, szczególnie wolne płynięcie w labiryncie lilii wodnych – coś pięknego. Dodam tylko, że te dwie godziny rejsu spokojnie można wydłużyć, zależy to tylko od naszych możliwości finansowych. Gdyby nie nasza córka, to pewnie skusilibyśmy się na dłuższą opcję, bo jezioro jest bardzo ładne i jest trochę zabytków do zobaczenia nad jego brzegiem.
Nie byłbym sobą jakbym nie wybrał trasy powrotnej w taki sposób, aby coś jeszcze przy okazji zobaczyć. Do Polski planowaliśmy wrócić trasą typową dla polskiego turysty jadącego do Chorwacji. Rozłożyliśmy ją na dwa noclegi, gdzie pierwszy był pod Zadarem, a drugi u mojego przyjaciela we Wiedniu.
Sveti stefan –> Zadar
Z miejscowości Sveti Stefan do Zadaru jest ok 450 km w zależności jaką trasę wybierzemy. My jechaliśmy przez Bośnię i Hercegowinę, gdzie pierwszy dłużysz przystanek mieliśmy w Medżugorie. Przejazd przez granicę odbył się bez problemowo i chyba jeszcze przed południem dojechaliśmy do Medżugorie. Typowo pielgrzymkowe miejsce, ale takie aż do bólu. Nic w zasadzie tam nie ma oprócz miejsc noclegowych dla pielgrzymów i sklepów z dewocjonaliami. Przespacerowaliśmy się, zjedliśmy obiad i wyruszyliśmy dalej.
Trochę więcej czasu zajęło nam przekroczenie prawie pustej granicy z Chorwacją. Droga do Splitu była bardzo przyjemna, bo jechaliśmy już autostradą, a czas przejazdu dodatkowo urozmaicały piękne widoki gór Dynarskich z jednej strony i Adriatyku z drugiej. Dłuższy postój zrobiliśmy dopiero w Splicie. Ze względu na porę mogliśmy spędzić tam tylko 2h. Zdecydowanie za mało, bo Split to bardzo piękne miasto. Postanowiłem podjechać samochodem jak najbliżej centrum, aby nie marnować czasu. O dziwo, udało się bez większych problemów znaleźć miejsce. Wybaczcie, ale nie pamiętam ulicy, gdzie zaparkowałem. Centrum miasta przeszliśmy w ekspresowym tempie, bo mieliśmy jeszcze kawałek drogi do Zadaru.
Zadar –> Wiedeń
Następnego dnia przed wyruszeniem w drogę do Wiednia zwiedziliśmy jeszcze centrum Zadaru, ale zdecydowanie większe wrażenie robi starówka w Splicie. Nietypową atrakcją tego miasta są wodne organy zamontowane przy nabrzeżu, które grają w zależności od siły fal. Trasa do Wiednia prowadziła przez Słowenię, gdzie zboczyliśmy z głównej trasy i przejechaliśmy ten kraj bocznymi drogami. Nasz wybór był trochę podyktowany dużymi korkami przed najbardziej obleganymi przejściami granicznymi między Chorwacją, a Słowenią.
Podsumowując trasa była wygodna i bardzo malownicza, zasadniczo bez korków. Większy ruch był w Chorwacji w okolicach Zagrzebia i później na trasie z Grazu do Wiednia. Oczywiście infrastruktura dla podróżnych była zadowalająca i śmiało można jechać tą trasą z małym dzieckiem. Pamiętajcie jednak, że w okresie letnim trasa do Chorwacji jest mocno oblegana i oprócz korków na autostradach możemy postać w kolejkach na stacjach benzynowych, czy przed bramkami na autostradzie.
Noclegi:
- Sveti Stevan: 1 792 zł (7 dni, trójka dorosłych i jedno dziecko)
- Zadar: 230 zł (1 noc, trójka dorosłych i jedno dziecko)
Dojazd:
- Koszt autostrad: winiety 10 dniowe na Czechy, Austrię ok. 135 zł; Słowenia – tygodniowa ok. 75 zł; Chorwacja – brak winiet.
Czarnogóra spełniła nasze oczekiwania. Tak w zasadzie mógłbym podsumować nasz tygodniowy pobyt. To zaskakujące ile ten niewielkich rozmiarów kraj ma do zaoferowania. Niewielkie odległości sprawiają, że w ciągu tygodniowego pobytu jesteśmy w stanie zobaczyć większość jego najważniejszych atrakcji. Mimo iż w Kotorze były tłumy, to nie żałujemy, że tam pojechaliśmy. Położenie między górami, a Adriatykiem robi robotę. Miasteczkom nad brzegiem Adriatyku nie można odmówić uroku znanego chociażby z Włoch. Jeśli miałbym na coś narzekać to ceny i plaże. Jeśli chodzi o koszty to były one wyższe od tych w Albanii. Plaże głównie kamieniste, ale nie to jest minusem, a duża ilość plaż należących do prywatnych resortów. Poza tym wszystko inne było ok. Z czystym sumieniem mogę polecić ten kraj na wakacyjny wyjazd z małym dzieckiem.
Zobacz również:
Galeria: